Pół żartem, pół sercem: zabawna umowność

na zdjęciu aktorka i dwóchj aktorów podczas spektaklu - rozmawiają fot. Paweł Sowa/Wydział Prasowy UMBB

Jak zdobyć środki na utrzymanie, gdy wykonywany zawód nie przynosi profitów? Najlepiej znaleźć zamożną ciotkę, która chce przekazać majątek krewnym! A że poszukuje ona akurat dwóch dawno utraconych siostrzenic, to dla męskiego duetu aktorskiego żaden problem, gdy walizka pełna także damskich kostiumów. To historia z najnowszej premiery Teatru Polskiego w Bielsku-Białej – Pół żartem, pół sercem, zaprezentowanej publiczności na początku marca.

Tytuł Pół żartem, pół sercem przywołuje sławną amerykańską komedię z lat 50. ubiegłego wieku Pół żartem, pół serio wyreżyserowaną przez Billy’ego Willdera z udziałem z Marilyn Monroe, Jacka Lemmona i Tony’ego Curtisa. Inspirowaną tym filmem farsę napisał amerykański dramatopisarz Ken Ludwig. Światowa prapremiera sztuki miała miejsce w listopadzie 2002 roku w Teatrze Powszechnym w Łodzi; przygotował ją Marcin Sławiński, który rok później wyreżyserował Pół żartem, pół sercem w Bielsku-Białej.

Najnowsza produkcja TP to dzieło dyrektora teatru Witolda Mazurkiewicza. Przenosząc na teatralne deski dobrze znaną historię filmową przetworzoną w sztukę postawił na umowność, która stała się atutem przedstawienia z głównym motywem przewodnim męsko-damskiej przebieranki. Duża w tym też zasługa scenografii Damiana Styrny, który z brakujących głównym bohaterom pieniędzy stworzył dominantę graficzną scenicznej oprawy. Wizerunek dolara jest obecny wszędzie. Co prawda głównych bohaterów - Jacka i Leo, granych przez świetnych w tych rolach Michała Czadernę i Grzegorza Margasa - poznajemy, gdy w Scenach z Szekspira nie udaje im się zdobyć uznania rzednącej publiczności, która zamiast aktorskich monologów wybiera drinki w barze, jednak już za moment aktorzy wsiadają do kolejowego wagonu, gdzie obicia siedzeń pokrywa dolarowa zieleń. I ona wszechogarnia teatralną przestrzeń do końca przedstawienia, zmieniając tylko intensywność prezentacji.

Motyw teatru w teatrze przewija się przez całe przedstawienie – bezrobotni aktorzy, grający Szekspira na proscenium dla publiczności znajdującej się w głębi sceny, wcielają się w życiowe role cudem odnalezionych siostrzenic bogatej damy, a w jej domu przygotowują później amatorskie przedstawienie szekspirowskiego Wieczoru Trzech Króli. Kolejowy wagon składają z foteli teatralni maszyniści, którzy pozostają na scenie w kolejowej sekwencji, grając współtowarzyszy podróży. Ruch pociągu zabawnie imituje konduktor, ciągnący ze sobą rządek walizek na kółkach - w tej i kilku innych rolach Kazimierz Czapla, znakomity zwłaszcza jako przestraszona pokojówka.

Wiele w tej komedii slapstickowego humoru – dynamicznych scen, ruchu, przebieranek i przerysowań. Przydaje to uroku gatunkowi nieco trącącemu myszką, jednak opracowanemu w odświeżonej wersji. Ruch sceniczny to dzieło Mateusza Wojtasińskiego, grającego też w przedstawieniu rolę Bobby’ego, zaś muzykę stworzył Piotr Klimek.

Wszystko wygląda konwencjonalne, ale takim się w efekcie nie okazuje. Przedstawicielki płci pięknej, w których aktorzy udający siostrzenice bogaczki się zakochują - Audrey (Wiktoria Wegrzyn-Lichosyt) i Meg (Oriana Soika) - wydają się słodkimi stworzeniami, które trzepoczą rzęsami i pięknie wyglądają w podkreślających ich urodę, szalenie kobiecych kostiumach autorstwa Barbary Guzik. Ale to wrażenie jest mylne - to świetnie orientujące się międzyludzkich relacjach młode kobiety wciśnięte w gorset społecznych oczekiwań. Zaś stojąca rzekomo nad grobem seniorka rodu – w tej roli bardzo zabawna Maria Suprun – co prawda wygląda niczym postać z wiktoriańskich horrorów, ale ciągle jest dziarską staruszką dającą odpór czyhającym na jej majątek doktorowi (Grzegorz Sikora) i pastorowi (Sławomir Miska). Za to zupełnie nie przeszkadza jej fakt, że odnalezione po latach siostrzenice okazują się mężczyznami…

Bardzo czekamy na ponowną możliwość obejrzenia tego spektaklu.

wag