Musicalowa historia Marii Koterbskiej

Na zdjęciu scena ze spektaklu: na środku młoda artystka w niebieskiej sukience, po obu stronach dwaj mężczyźni fot. Dorota Koperska / Teatr Polski w Bielsku-Białej

Musicale to w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej robić potrafią. Było ich już ich całkiem sporo w ostatnim 20-leciu TP, a najnowszy – Viva Maria! jest szczególny i to z wielu powodów.

Pierwszy to tytułowa bohaterka, Maria Koterbska – postać ikoniczna w Bielsku-Białej. Tu urodzona, tu mieszkająca, tu miała bliskich i przyjaciół, stąd się nigdy nie wyprowadziła, robiąc oszałamiającą karierę jako polska królowa swingu; stąd wyjeżdżała na koncerty, nagrania w radiu i telewizji, do filmu i na tournée. Zakotwiczona w rodzinnym domu przy ul. Stefanii Sempołowskiej, stała się jednym z symboli miasta. Po jej odejściu 4 lata temu miasto honorowało artystkę na wiele sposobów – nadając jej imię Bielskiemu Centrum Kultury, nazywając jej imieniem rondo, stawiając pomnik przed Teatrem Polskim, organizując poświęcone jej koncerty. Teraz jej syn Roman Frankl napisał tekst, który wyreżyserował dyrektor bielskiej sceny dramatycznej Witold Mazurkiewicz.

Drugi wyróżnik spektaklu to muzyka. Na nowo piosenki Marii Koterbskiej zaaranżował Jacek Obstarczyk - legendarne już utwory brzmią świeżo i współcześnie. A na dodatek wykonywane są absolutnie na żywo - nie tylko przez znakomitych śpiewających aktorów Teatru Polskiego, ale także przez rzetelny boys band stworzony przez klawiszowca Jacka Obstarczyka, kontrabasistę Eugeniusza Kubata, saksofonistę Marcina Żupańskiego oraz perkusistę Seweryna Piętkę. Tego waloru nic nie przebije.

Po trzecie, Marie są dwie. Tytułową rolę odtwarzają dwie aktorki - Dominika Handzlik i Żaneta Rus. Łatwo nie mają. Budując tę postać, muszą grać, śpiewać i tańczyć. Obie panie wybrano w castingu, do którego zgłosiło się 50 kandydatek. O słuszności wyboru należałoby się przekonać, oglądając spektakl dwukrotnie – z obiema Mariami. Sądząc jednak po powodzeniu najnowszej premiery TP, obie kreacje zostały dobrze przyjęte. Jest też dwóch Jerzych Haraldów - granych przez Romana Frankla i Grzegorza Sikorę. Pierwszy, od lat mieszkający w Wiedniu i związany z tamtejszymi scenami, nie każdego wieczoru może być widziany na bielskiej scenie. 

Jerzy Harald był bardzo ważną postacią na artystycznej drodze Marii Koterbskiej. Od współpracy z nim rozpoczęła się kariera wokalistki. Był kompozytorem i aranżerem; autorem muzyki filmowej, teatralnej i radiowej i licznych piosenek; pianistą, skrzypkiem i dyrygentem.

Spektakl zaskakuje historycznym kontekstem opowieści o Marii Koterbskiej, Ci, którzy mieli przyjemność spotykać sławną piosenkarkę w Bielsku-Białej, pamiętają starszą, elegancką panią o niekwestionowanej pozycji gwiazdy, przemiłą osobę z uśmiechem na twarzy i skrzącymi się humorem oczyma. W spektaklu widzimy Marię Koterbską bardzo młodziutką, pełną życia i młodzieńczej werwy, dziewczyną, która najbardziej na świecie chce śpiewać, co rozmija się z oczekiwaniami rodziców. Państwo Koterbscy widzą córkę na farmacji, a nie na estradzie. Przedstawieni zostali dosyć kostycznie i ani słowem nie wspomina się o artystycznej atmosferze domu, o tym, że Janina Koterbska była pianistką, a Władysław Koterbski nauczycielem śpiewu i muzyki, a także kompozytorem związanym z bielskim teatrem… Widzimy za to rozentuzjazmowaną muzycznie młodą Marię w siermiężnych czasach stalinowski smuty i gomułkowskiej odwilży, w skomplikowanej sytuacji politycznej młodych ludzi z AK-owską przeszłością, nie godzących się na nową rzeczywistość, w czasach ostrych podziałów, równania pod jeden sznyt, urządzania się w narzuconych warunkach. Ten historyczny wątek jest dominantą opowieści o początkach kariery polskiej królowej swingu.

Wyróżnikiem spektaklu jest na pewno scenografia przygotowana przez często współpracującego z Teatrem Polskim w Bielsku-Białej twórcę - Damiana Styrnę. Jest ona bardzo prosta, tworzą ją trzy poruszające się wysokie konstrukcje – które, dzięki sprytnemu wykorzystaniu ich przestrzeni oraz animacjom autorstwa scenografa oraz Eliasza Styrny, a także sugestywnej reżyserii świateł Artura Wytrykusa – zamieniają się w wiele miejsc, w których rozgrywa się historia opowiadana przez spektakl. Są one szarobure, jak ówczesna rzeczywistość.

I na tym tle jak kolorowe kwiaty pojawiają się piękne, nawiązujące do stylu epoki piękne kostiumy zaprojektowane przez bardzo zdolną kostiumografkę - związaną bielskim teatrem Igę Sylwestrzak. Jak te błyszczące satyny grają na scenie, jak fruwają tiulowe halki w tanecznych układach przygotowanych przez Katarzynę Zielonkę! Panowie prezentują się w wełnianych, często kraciastych – zgodnie z ówczesna modą – marynarach i spodniach czy kaszkietach. W końcu Bielska Wełna była znakomitą marką na długo przed i na długo po II wojnie światowej. Teatralna pracownia krawiecka fantastycznie wywiązała się z niełatwego zadania przygotowania kilkudziesięciu kostiumów do tego spektaklu.

Viva Maria! to musical, więc tańców i śpiewów jest w nim całe mnóstwo, a na scenie prezentuje się niemal cały zespół Teatru Polskiego, który wokalnie przygotowała wokalistka jazzowa Beata Przybytek. Idźcie zobaczyć, co z tego wyszło.

wag

Na zdjęciu cały zespół aktorski na scenie, a kolorowych kostiumach
fot. Dorota Koperska / Teatr Polski w Bielsku-Białej

Najbliższe przedstawienia: 14 i 15 lutego o godz. 18.00 Viva Maria! i koncert Aleja gwiazd, 16 lutego o godz. 19.00 tylko Viva Maria! (na ten spektakl bilety już co prawda wykupione, ale warto pytać - może coś się zwolni).